Pamiętam dzień, w którym Ewa napisała mi, że bardzo podoba jej się jak z polskiego światła potrafię wydobyć to kalifornijskie, ciepłe, delikatne i tak charakterystyczne dla tamtego rejonu. Po tej wiadomości, widać było, że Ewa zna się na rzeczy i wie czego i kogo szuka. A ja po raz kolejny momentalnie poczułam, że właśnie z takimi osobami jak ona, chcę pracować w ciemno!
I nie pomyliłam się. Z Ewą i Andrzejem spotkaliśmy się chyba 2 lata przed ich ślubem. Kiedy rozmawialiśmy o ich planach emanowali spokojem i luzem. Uwielbiam takie podejście! A kiedy przeszliśmy na temat tego jak się poznali i jak Andrzej poprosił Ewę o rękę, w powietrzu zapanowało podekscytowanie a ja poczułam, że otwierają przede mną bardzo ważną część swojego życia. Opowiadali, a ja słuchałam z uśmiechem na ustach i wypiekami na twarzy. Zakochanie, które przemienia się w prawdziwą miłość to piękna sprawa.
Rok przed ich ślubem spotkaliśmy się w Richmond w Wielkiej Brytanii na ich sesję narzeczeńską. Zazwyczaj przy robieniu zdjęć bardzo dużo mówię zza aparatu. Tym samym pary wiedzą co mają robić, daje im różne zadania co sprawia, że zapominają o tym, że jestem obok i robię im zdjęcia itd itd. Ale na tej sesji powiedziałam może dwa zdania. Miłość Ewy i Andrzeja jest jak magnes. Przyciaga ich do siebie i nie puszcza. Spojrzenia, dotyk, objęcia, pocałunki… to wszystko działo się na moich oczach a ja tylko to dokumentowałam. Przyjemność nie praca!